2 Śmierć kliniczna - ku światłości - KU ŚWIATŁOŚCI


  ŚMIERĆ KLINICZNA  -    ROZDZIAŁ II                                                
    -  KU ŚWIATŁOŚCI

W tej beznadziejnej dla mnie sytuacji pojawiło się coś, co mnie zbawiło. Dostrzegłam promień świetlisty. Mój wzrok skierował się na niego. Promień był lśniąco biały. Nie parzył  i nie raził. Z każdą chwilą stawał się coraz bardziej rozwarty i jaskrawszy, tak jakby nabierał większej mocy. Uderzał on na mnie z góry. Wrażenie było niesamowite. W pewnym momencie nie wiedząc, czemu powstałam i skierowałam się w jego stronę. Nie wiem też skąd wiedziałam, że mam iść w jego blaski. Z jego źródła odbierałam telepatycznie informacje:” Podążaj za mną, ja ci drogę wskażę”. Wtedy stało się ze mną coś dziwnego. Bez oporu podążałam ku tym promieniom. Poczułam się bardzo bezpiecznie. Nie broniłam się przed nimi. Nie bałam się pójść. To nie ja tak reagowałam. To podziałał na mnie ten promień. To on zdjął ze mnie strach, to on otoczył mnie ciepłem i gwarancją bezpieczeństwa. Stałam się całkowicie posłuszna światłości. Czy mogłam się przed nią bronić? Czy mogłam nie ufać tej energii?  Nie było nawet takiej możliwości. To działo się tak szybko. Nie było sposobu, aby się nad tym zastanawiać. Chyba świadomie energia ta otoczyła mnie uczuciem spokoju i bezpieczeństwa, abym mogła bez najmniejszego oporu podążać do określonego celu. Mimo, iż tego absolutnie nie rozumiałam, działałam mechanicznie, jak noworodek w rękach matki. Została wyłączona moja samokontrola.
Zostałam zahipnotyzowana, choć oczy czuły i widziały każdy etap tego procesu. To coś, co mną owładnęło było jak inteligentna świadomość. Nie powstydzę się określić tego też w taki sposób - inteligentne światło. Wykonałam wszystkie polecenia i wtedy zaczęłam wznosić się po tym promieniu ku górze, coraz to  wyżej. Wiedziałam, że mam iść do punktu, który cały czas widziałam przed sobą, het w oddali. Nie odwracałam się za siebie. Przypuszczam, że nawet nie była bym w stanie się odwrócić. Z tej wędrówki nie pamiętam nic, poza wyjątkiem swego celu. Nie była bym w stanie również określić czasu drogi w tej światłości. Musiałam osiągnąć punkt na jej szczycie i to był jedyny cel i polecenie od promieni.
Nadeszła ta chwila, gdy dotarłam do punktu końcowego świetlistej drogi i wtedy dech zaparło w mojej duszy ze szczęścia. To co ujrzałam było prześliczne, biło blaskami różnych kolorów o intensywnej barwie. To coś wyglądało jak rajska kraina.


  Widok na krainę był bardzo rozległy. Na horyzoncie widoczny był las o różnych odcieniach zieleni. Nawet trzon i konary były zielone. Wszystko to biło i promieniowało czystością tej barwy, niesamowitym spokojem i miłością. Od lasu ku mnie rozciągała się łąka usłana dywanami z kwiatów. Wszystkie były ułożone w zespoły jednej barwy. Białe osobno, żółte, czerwone i niebieskie także osobno. Wszystkie razem tworzyły niepowtarzalny układ barw - dywan wzorów. Patrząc na to z góry widać  jest kompozycję zgodną z kształtami tęczy. Sama tęcza rozpościerała się ponad moją osobą a ja mogłam dotykać ją rękami. W tej krainie najwięcej kwiatów było czerwonych a najmniej było białych. To mi nie przeszkadzało, bo zachwyt i oczarowanie nimi nie ustępowało przez cały czas pobytu. Nie ustępowała też zażarta chęć namalowania tego, co dostrzegłam. Na widok tych cudności krzyknęłam do siebie; ”Jakie to wszystko jest śliczne. ja to muszę namalować i pokazać ludziom, bo tak tu pięknie”. Fakt ten sprawił, że był to impuls do powrotu na ziemię.
Rozglądałam się w około. Mój wzrok chwytał każdy fragment tej krainy. Spojrzałam za siebie i nagle zobaczyłam zawieszony ponad horyzontem obraz, który znajdował się w szaro-szklistej kuli. W środku niego był kadr ze sceną szpitalną. Wizerunek kuli i krainę łączyła tęcza. Jej promienie rozpościerały się bardzo blisko mnie. Byłam w jej zasięgu i mogłam rękami jej dotykać. Za każdym razem, gdy spoglądałam ku kuli wizerunek nie znikał. To nie pozwalało mi zapomnieć skąd pochodzę i w jakich okolicznościach się tu znalazłam - była to swoista pamięć. Zauważyłam, że kadr ze szpitalem miał brzydkie barwy - takie jak naprawdę są na ziemi. Kontrast tego obrazu i krainy był tak ogromny, że nawet dziwiło mnie to bardzo - nie pasował do tego miejsca. W rzeczywistości sala operacyjna miała zielony wystrój, a lekarze zielone kitle. W obrazie tym widać było łono natury a na nim stół operacyjny z lekarzami w brudno białych kitlach -prawdopodobnie nie miało znaczenia jako dokument, lecz określenie czynu. Będąc pod wpływem tego obrazu zapragnęłam powrotu do siebie na ziemię, bo chciałam przekazać ludziom to, co zobaczyłam. Jednocześnie żal mi było rozstania z tym cudem życia, którym nie sposób się było nacieszyć. To była trudna decyzja, ale konieczna.
PRZENIKANIE

Kiedy już próbowałam zawrócić, zauważyłam, że moje stopy zanurzone są w jakiejś mlecznej substancji. Poczułam również jakieś silne parcie na mnie. Coś nie dopuszczało mnie do powrotu. Coś mnie zatrzymywało. Nie wiedziałam, co, ale czułam, że jest silne. Zaczęłam się zmagać. Po raz pierwszy w tej materii stawiałam opór czemuś, czego nie widziałam. - Skojarzyć to można z walką topielca z topiącym, bo było to ciężkie i wyczerpujące doznanie.
-Ja dalej nie pójdę. Ja muszę wrócić do siebie i muszę malować!
Tymi słowami próbowałam wyjaśnić, czemu się przeciwstawiam. Po raz pierwszy zaniepokoił mnie ten stan rzeczy. Coraz bardziej biało-wodnista materia mnie ogarniała. Podświadomie wiedziałam, że kiedy ją przejdę już nie będę miała szans powrotu. Ta myśl dodawała mi energii, by się bronić. Opierałam się Czemuś zdając sobie sprawę z tego, że jestem słabsza. W pewnym momencie po raz pierwszy dotarł do moich zmysłów jakiś głos
-Jeszcze nie czas powrotu.
To jedno zdanie sprawiło, że ustąpiłam. I znów nie wiem, dlaczego zaufałam nieznanemu bezosobowemu głosowi. Być może, że to Coś było potężniejsze ode mnie. A być może, że jestem w Raju, który należy do Boga, a ja tak niewiele wiem o tym świecie.
Zaczęłam przenikać przez materię. Była ona podobna do czyściutkiej źródlanej wody. Jej barwa była szklista w kolorze biało-błękitnym. Jej przeźroczystość chwilami przypominała wygląd lodu, czy lustra wody. Mieniła się jak odbite wiązki światła od diamentu. Zaczęłam przenikać przez materię, która pojawiła się w momencie mojego powrotu. Kiedy ją przenikałam, ona nie rozstępowała się, ani też nie moczyła. Nie potrafię tego pojąć, ale nie odczuwałam jej, gdy przenikałam przez nią. Zupełnie jak bym przechodziła ścianę z mgły. Odczucia moje w czasie tego przechodzenia były nie mniej urzekające jak widok krainy. Tym razem też upajałam się cudownością tej materii. Kiedy już ją przeniknęłam zmienił się mój punkt widzenia i zapatrywania na rajski świat. Wrażenia były jeszcze bardziej urzekające i bardziej poruszające. Teraz już byłam w samym środku, wszystko było dla mnie dostępne i do wszystkiego miałam już dojście. Teraz poczułam silniej niż poprzednio wszechogarniającą miłość, rozpierające serce piękno, to wszystko razem przenikało do głębi mojego wnętrza. Poprzednie doświadczenie nie wiązało się z osobistym kontaktem tej urzekającej przyrody, tego rajskiego świata. To było niesamowite przeżycie i niemalże niemożliwe dla naszego pojęcia. Czułam, że teraz mogę iść, dokąd zechcę. To Coś bezosobowego dopuściło mnie do wnętrza tego świata. Teraz już mogłam dotykać wszystkiego, co tam się znajdowało. Czułam, że mogę robić to, na co mam ochotę. Już nie myślałam o powrocie. Czułam, że zawsze mogę wrócić, jeśli tylko tego ze chcę.
Teraz ludzkim odruchem, ciekawość wzięła górę. Zapragnęłam bardzo dokładnie przyjrzeć się strukturze tych kwiatów. Chciałam wiedzieć, z czego są zbudowane. Wtedy pochyliłam się nad jednym z nich i gdy zaczęłam mu się przyglądać, dotarł do mnie ten sam tajemniczy głos:
-Nie ważna forma i budowa, ważne są tylko wartości.
Poczułam się nieprzyzwoicie źle. Zrobiło mi się wstyd. Szybko też zrezygnowałam ze wścibstwa. Dalej już nie śmiałam dotykać kwiatów, by szukać w nich jakiś konkretnych danych. Dalej przyglądałam się ich pięknu. Pochylałam się nad nimi by lepiej się im przyjrzeć, a wtedy ten, na którego spoglądałam zaczął do mnie mówić.
-Jest tak pięknie i jest mi dobrze, ty.....Tu znów szok, kwiat  do mnie przemówił . Nie byłam w stanie go słuchać, gdyż ludzkim odruchem nie dawałam wiary, by kwiat mógł mówić.
-Zwidy, czy co? To nie możliwe, by kwiaty mówiły - myślałam zaszokowana.
Zrezygnowałam z tego kwiatka i poszłam do innego. Okazało się, że ten również do mnie zaczął przemawiać. Nie byłam w stanie tego pojąć. Badałam białe kwiaty. Z ich nastrojów dowiedziałam się że są bardzo szczęśliwe. Badałam żółte kwiaty, one również były szczęśliwe, choć mniej od białych. Badałam niebieskie kwiaty, z ich opowiadań dowiedziałam się tego, że nie do końca spełniły się w stosunku do innych. Nawet jednemu obiecałam, że wypełnię jego prośbę. Zupełnie inaczej było z kwiatami czerwonymi, one nie w pełni były z siebie szczęśliwe - miały sobie wiele do zarzucenia. Było to trudne, gdyż obchodząc kwiaty cały czas nie mogłam pogodzić się z myślą, że one potrafią mówić. Cały czas miałam wrażenie, że to, co widzę nie może być prawdą. A jednak, to była prawda. Jeden z nich czerwony tulipan tak bardzo chciał mi coś powiedzieć, że wymusił na mnie swoją uwagę.
Tulipan wywarł sobą na mnie presję a uczynił to za pomocą obrazu. I znów między nim a mną pojawił się wkuli wizerunek. W tym wizerunku znajdowała się chata ze strzechą a przed nią stara kobieta w czarnym ubraniu i granatową chustą na głowie.
Siedziała ona na ławce. W wizerunku tym nie było zieleni, był tam tylko piach. W głosie tulipana odbierałam głos rozpaczy, przestrogi, czy nawet ostrzeżenia.
Nie byłam w stanie skupić się nad tym, co mi przedstawił, czy jakie miał dla mnie przesłanie, gdyż znów jak poprzednio doznałam szoku i niedowierzania. To wszystko było ponad moją wiedzą, ponad tym, co dotychczas mi było znane. To, co tu zobaczyłam; w naszym świecie uważano za przejaw choroby psychicznej, lub bajek i nie mogło to łatwo dojść do mojej świadomości. To wszystko nie mieściło się w mojej głowie. "Chcę już być pewna tego, co mnie zaskoczyło", myślę do siebie - "chcę to wszystko zrozumieć".
-Poddaj się - dotarł do mnie głos.
Tak też zrobiłam. Zaakceptowałam ten świat taki, jaki był, a tulipan wywarł na mnie największe wrażenie. Zrozumiałam, że każda roślina, że wszystko, co w tej krainie się znajduje ma taką samą wartość jak ja. Zrozumiałam, że tu wszystko żyje i reaguje jak my ludzie. Wtedy olśniona, czy oprzytomniała, krzyknęłam w myślach:
-One żyją i cierpią, a ja po nich depczę.
Spojrzałam pod swoje nogi, świadoma zadawanego im bólu. Odetchnęłam z ulgą, gdy tylko zobaczyłam, że ja ich nie depczę. Moje nogi delikatnie stąpały ponad nimi. Wyglądało to tak samo jak Jezus, który szedł przez morze nie mocząc sobie stóp. Moment, w którym przestałam walczyć z pojęciami nie zgodnymi z ziemską rzeczywistością, był dla mnie przełomowy. Zrozumiałam wtedy, że nie ma selekcji na wyższość i niższość gatunku. Tylko jedność i zrozumienie wszystkich rzeczy daje nam porządek i rodzi miłość, taką samą, jaką odczuwa się w tej krainie. Bowiem tu ona promieniuje i sprawia, że przenika moje uczucia. To doświadczenie sprawiło, że i ja pokochałam wszystkie rzeczy i wartości niezależnie od gatunku, bo one wszystkie są źródłem wrażeń piękna i miłości.
Po tych przemyśleniach poczułam się lekka i wolna. Już bez oporu pobierałam to, co napotykałam po drodze. Wiedziałam, że mam wolny wybór, jednak nie odważyłabym się zerwać tu nic, co by mi sprawiało pociechę. Zamiast zrywać kwiaty, wolałam pobierać dla  siebie ich niesamowitą i nieziemską woń. Kiedy mój wzrok zatrzymywał się na jakimś punkcie, wtedy bez najmniejszego trudu poznawałam wartości i zdobywałam nieznaną mi wiedzę. Samoistnie ulegałam dowartościowaniu. Wędrówka po tej krainie to nie tylko przyjemność, zachwyt i piękno. To była lekcja, choć nie zdawałam sobie z tego faktu sprawy. Tu nad każdym moim posunięciem, nad każdą moją myślą czuwał tajemniczy GŁOS, który zawsze pojawiał się, gdy tylko była ku temu potrzeba.
   W rajskim świecie zawsze zdradzamy ziemskie zachowanie, zdradzamy również własną naturę. To też, jest to miejsce próby, w której człowiek określa się takim, jakim jest z ducha i z rozumu - jak przypadek Adama i Ewy.
Teraz już mogłam iść dalej i przemierzać kresy tego świata, teraz też mogłam już zawrócić i udać się do ziemskiego życia. Tym razem tajemniczy głos nie stawał mi na drodze. Pozostawił mi wolny wybór - wrócić, albo pozostać. Teraz też dopiero dostrzegłam na sobie białe odzienie, które było skromne i zwiewne. Odzienie to sprawiło mi dużo radości.
      Ostatecznie zaczęłam wracać. Opuszczałam tę krainę, wolna, spokojna i nie zagrożona, nasycona pięknem i miłością do wszystkich rzeczy. Szłam przed siebie ku drodze wyjścia. Sentyment do tego nadnaturalnego szczęścia mnie nie opuszczał, lecz silna wola powrotu była nieugięta, bo siłą była chęć pokazania ludziom, że istnieje świat piękniejszy od tego w którym my żyjemy i dla którego tyle bólu sobie zadajemy.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

DUCHY NAS WIDZĄ

Nie ściągajcie duchów do swoich domów! -cz1