1 Śmierć kliniczna - opuszczenie ciała


  ŚMIERĆ KLINICZNA


ROZDZIAŁ I- OPUSZCZENIE  CIAŁA
"Każdy z nas rodzi się nie tylko po to by żyć u boku drugiej osoby i odchowywać narodzone dzieci oraz troszczyć się o chleb powszedni. Urodził się również po to by uszczęśliwiać siebie dokonując niezwykłych rzeczy, często trudnych do osiągnięcia, zwłaszcza, gdy na drodze stają niezliczone przeszkody". - Tego dowiedziałam się podczas śmierci klinicznej.
Poród pierwszego i drugiego dziecka był prawidłowy. Inaczej było w czasie trwania ciąży trzeciej. Lekarz prowadzący nie dopatrzył się u mnie ciąży zagrożonej. Przypuszczam, że wziął pod uwagę poprzednie dwie i sądził, że tym razem będzie wszystko w porządku. A jednak tym razem było inaczej. Znosiłam wszystkie niedogodności związane z ciążą i przez ten okres pracowałam nie oszczędzając się w żaden sposób. Już będąc brzemienną czułam kres swojego życia. Uczucie zbliżającego końca było tak silne, że musiałam mężowi powiedzieć. On nie chciał wierzyć. Jednak przeczucia te narastały z każdym dniem i nie mogłam im się w żaden sposób oprzeć. Im bliżej porodu tym bardziej godziłam się ze śmiercią. Po prostu czułam, że tym razem nikt i nic nie będzie w stanie zrobić, by uchronić mnie od tego, co mnie czeka.
Oczekiwany dzień narodzin nadszedł  8.I.1989r o koło godziny 22:00. Wyszłam do toalety, gdyż poczułam silne parcie. W tym momencie nastąpił krwotok. Wezwałam męża i córkę Dominikę na pomoc. Mąż pobiegł do telefonu wezwać pogotowie, a córka na moją prośbę poszła po lód i po śnieg. Zanim pogotowie przyjechało już robiłam okłady z lodu, by zmniejszyć krwotok. Pogotowie przybyło bardzo szybko i wszystko potoczyło się w mgnieniu oka. Wieziono mnie wprost na salę operacyjną, gdzie lekarze już czekali przygotowani na karetkę, która miała mnie dostarczyć. Miałam szczęście, właśnie dziś otworzono w Pruszkowie szpital po remoncie, gdyby to nastąpiło później straciłabym, jakąkolwiek szansę na przeżycie. Życie moje było zagrożone. Już w karetce miałam silne drgawki. Choć nakryta byłam wszystkimi kocami, jakie się znajdowały, cały czas telepało mnie zimno. Lekarz do znudzenia mówił do mnie i kilka razy pytało jedno i to samo, aby mieć pewność czy jestem przytomna. Już na szpitalnym terenie poczułam silną potrzebę snu. Nic mnie już nie obchodziło tylko pragnienie zaśnięcia. Chciałam spać, ale mi wciąż przeszkadzali i nie dawali zasnąć. Czułam, że jestem tak zmęczona jakbym tydzień wcale nie spała. To, że mi nie pozwalano zasnąć bardzo mi dokuczało. Wprowadzono mnie na salę operacyjną, choć mi było to już obojętne. 
- Chce mi się spać - mówię do lekarzy. 
Oni na to - zaraz sobie pośpisz. Zimne dreszcze, uczucie wiotkiego ciała i sen, był jedynym stanem, który odbierałam tego dramatycznego wieczoru. Podłączono mnie do urządzeń medycznych. Krwi nie można było podać, gdyż w pośpiechu moje dokumenty wpadły za siedzenie w karetce. Trzeba było czekać z krwią na moją grupę krwi. Przez radiotelefon podano grupę krwi i natychmiast lekarze przystąpili do operacji. Wiedziałam już, że decyzją lekarzy była próba ratowania życia dziecka - ja byłam już poza kolejnością. Wszystko wskazywało na to, że dla niego jest jeszcze szansa. Docierały do mnie słowa; " trzeba ratować dziecko". Zdałam sobie sprawę, że ze mną jest bardzo źle, lecz mi już było wszystko jedno, co się ze mną stanie. Nie miałam sił by bronić się przed śmiercią. Już inaczej widziałam i słyszałam. Miałam wrażenie, że wszyscy obecni na sali są  jakby wyżej uniesieni i oddaleni ode mnie - typowe zakrzywienie obrazu, zwolnione tempo ruchu, coś jak fatamorgana. W tym etapie widzenia mam problemy z oddychaniem i wypowiadaniem się - nie mam już siły, brak tchu. Dostrzega to ktoś i uspakajając, głaszcze mnie po głowie. Natychmiast podano mi maskę z eterem. Zapach eteru pobudził mnie   trochę, lecz zaraz zniknął mi plan z oczu. Zrobiło się całkowicie ciemno. Pojawił się czarny obraz przed moimi oczami.
POZA CIAŁEM
Obraz ten nie trwał długo, gdyż nagle znów zobaczyłam wszystkich lekarzy i salę operacyjną,- wyglądało to tak, jakby ktoś na chwilę wyłączył telewizor.
Ten drugi plan był bardzo rzeczywisty, prawdziwy, z niewielką tylko różnicą: ja unosiłam się w powietrzu i byłam bardzo zdrowa. Przyglądałam się sobie tak jak człowiek, który na zamówienie uszył odzież. Miałam czyste ciało beżowo -kremowe, włosy ciemne i podobna byłam do siebie. Oprócz tego widziałam jak pracują lekarze przy operacji jakiegoś ciała, ale w tym momencie bardziej fascynowało i ciekawiło mnie to, co ze mną się dzieje. Mogłam swobodnie unosić się ku górze - istnieć w powietrzu. Mogę latając zmieniać swe położenie. Byłam bardzo spokojna, choć i zaskoczona, bo dziwił mnie ten stan uniesienia. Miłe to uczucie i tak samo dziwne jak nagłe uzdrowienie. Nie mogłam pojąć tego stanu. Nigdy czegoś takiego nie widziałam i o tym nie słyszałam. Ten stan niczym nie odbiegał od rzeczywistości. Z tego punktu widzenia wszystko było typowe dla fizycznych właściwości. Jednak możliwość latania i nagłego uzdrowienia (na tą chwilę) mi odpowiadała. Świadomość tego, że unoszę się w powietrzu tak mnie ujęła, że zaczęłam się tym bawić. Jak małe dziecko latałam, sprawdzałam i dotykałam wszystkiego, co znajdowało się na sali. Dotykałam kaloryfery i czułam ich ciepło, dotykałam ścian, mebli, wyglądałam za okno, aż w końcu zainteresowałam się tym, co robią lekarze.
Zbliżyłam się do nich i ku swojemu zaskoczeniu zobaczyłam, że na stole leży moje ciało, czyli ja. Leżałam w bezruchu jak kłoda drewna. To ciało wcale się nie poruszało, a lekarze przy nim coś robili. Doznałam nagłego szoku: "ja tu w górze? I ja tam na stole? Jak to jest możliwe? Ja tu i ja tam. To wbrew wszelkim prawom. To nie możliwe" - krzyczałam jak histeryczka.
Podświadomie wiedziałam, że ja i to ciało stanowimy jedną całość. Wpadłam w panikę. Próbowałam interweniować. Starałam się za wszelką cenę nie zezwolić na dłubanie w nim. Krzyczałam: "zostawcie mnie nic mi nie jest!". Lecz nikt z lekarzy na mnie nie zareagował. Przemieszczałam się z jednej strony na drugą stronę licząc na to, że może ktoś w końcu na mnie zareaguje. Mimo usilnych prób nie było najmniejszego echa. Kiedy nie reagowali zaczęłam siłą im przeszkadzać. Chciałam przeszkodzić w tym, co robili. Ale na nic zdało się szarpanie, mój trud jest daremny. Nie było żadnej reakcji z ich strony, ani też żadne z narzędzi nie odstąpiło od pracy. Zrozumiałam, że uderzam w próżnię. Zupełnie tak jakby oni byli tylko obrazem bez fizycznych właściwości, lub też ja była bym hologramem. Jedno nie mogło oddziaływać na drugie.
Nie rozumiałam tego, co mi się przytrafiło, nigdy nie miałam do czynienia z tego rodzaju doświadczeniami i nigdy o czymś takim nie słyszałam. Widzę jedno moje ciało, które jest okaleczone, a drugie takiego okaleczenia nie ma w dodatku unosi się w powietrzu i ma świadomość tej rzeczywistości - tak jak każdy inny człowiek. Dlaczego tak jest? Posiadałam wszystko, co człowiek posiada z wyjątkiem ciężaru i bólu fizycznego. Nie sposób jest zrozumieć, dlaczego zmysły pracują poza ciałem, dlaczego widzi się obrazy szpitala i własnego ciała, które leży na stole.
Bardzo wyraźnie i wszystkimi zmysłami, kontrolowałam przebieg operacji tak jak bym w niej uczestniczyła. Widziałam nawet, że lekarzom coś poszło nie tak, bo zaczęli bardzo szybko krzątać się i powstała panika. Ja w tym samym czasie odbiłam pod sufit i trwałam w bezruchu, gdyż szarpanie mnie wyeksploatowało. Trwanie w bezruchu przywracało mi siłę. Po nabraniu równowagi znów zbliżyłam się do lekarzy i próbowałam z nimi rozmawiać, ale i tym razem nikt mnie nie widział. Zaczęło mnie to bardzo zastanawiać. Byłam bezsilna w tym, by nawiązać z nimi kontakt. Nie reagowali na moje histeryczne krzyki. Myślę do siebie "oni nawet mnie nie wiedzą i nie wiedzą, że jestem z nimi i do nich mówię". I znów zaczęłam sprawdzać rzeczy, które były pod moim zasięgiem, by zrozumieć świat, w którym się znajduję, gdyż tylko ja jedna mogłam wznosić się w powietrze, ja jedna nie mogłam znaleźć kontaktu z innymi.  Zaczęłam się niepokoić i aby to zrozumieć zdecydowałam się opuścić szpital i szukać kontaktu z ludźmi na ulicy.
W POSZUKIWANIU PRAWDY
  Wypłynęłam przez okno szpitalne z drugiego piętra wprost na ulicę. Z góry widziałam przejeżdżającego mężczyznę. Ale ja skierowałam się do stacji WKD, by udać się do domu. Na stacji była już godzina 1:20 w nocy. O tej porze WKD (pociąg) już nie kursuje. Wiedziałam, że nie mogę wrócić do domu, bo nie ma już dojazdu. Wróciłam się na osiedle Wyględówek i szukałam kontaktu z ludźmi. Przez chwilę zastanawiałam się, dokąd się udać, gdyż pora była późna a ludzi na ulicy nie widać. Ruszyłam w kierunku ulicy Ewy, tam zobaczyłam pod klatką chłopaka z dziewczyną. Podeszłam do nich i patrzyłam im w oczy. Sądziłam, że mnie za to zbesztają, ale oni nie reagowali.
-Czy wy mnie nie widzicie?!- Krzyczałam.
Obeszłam ich, ale nadal na mnie nie reagowali. Chłopak przytulił do siebie dziewczynę, bo zrobiło się jej zimno. Zaraz po tym postanowili się rozstać. Zaczęłam się denerwować i coraz bardziej zdawać sobie sprawę, że ja nie mam kontaktu z ludźmi, że między mną a rzeczywistością jest jakaś bariera. Nie rozumiałam nadal jak to się mogło stać i dlaczego. Mimo to nadal nie rezygnowałam. W pewnej chwili usłyszałam głosy niesfornej grupki młodzieży. Szybko podążyłam w ich stronę. W mgnieniu oka przy nich się  znalazłam i stanęłam tak, by moja obecność ich poruszyła. Czułam lęk i obawy, przed krzywdą, jaka mi z ich strony może grozić, ale silniejsze było to, by wzbudzić u nich reakcję. Byli już tuż, tuż - a ja czekałam jak się wobec mnie zachowają. Nagle wchodzą i mijają mnie jakby mnie tam nie było. Uczynili to,  bez żadnego oporu i wyzwisk pod moim adresem. Myślę sobie „Oni mnie nie zauważyli, bo nie możliwe jest by dla mnie byli grzeczni i nie sprowokowali najmniejszej reakcji”. Strasznie byłam zdziwiona, a zaraz po tym zdenerwowana. Mojemu zdenerwowaniu zaczął towarzyszyć lęk o swoją pozycję w dalszej egzystencji. Obejrzałam się jeszcze za nimi i ze zwątpieniem i narastającym lękiem, ruszyłam dalej.
-,Co teraz mam ze sobą począć, gdzie się udać i co dalej robić.
Moja wnikliwość była bardzo silnie rozbudowana i to, co z jednej strony było miłe i przyjemne, to z drugiej strony rodziło strach i obawę o siebie i miejsce bytowania. Czułam się jak śmieć odrzucony przez wszystkich. Do końca walczyłam o kontakt z ludźmi i było to coraz bardziej rozpaczliwe. 
Lecąc dalej między blokami moją uwagę skupiły palące się jeszcze  światła w oknach. Była jeszcze jakaś szansa, by nawiązać kontakt z ludźmi.
Zapukałam do okna na piętrze. Podeszła młoda dziewczyna i wyjrzała przez okno. W tym czasie ja wśliznęłam się do środka mieszkania, pełna nadziei, że w końcu mi się udało. Do tej dziewczyny podeszła matka i pyta się:
-,Kto pukał w okno?
-Nie wiem nikogo nie widziałam - odpowiada dziewczyna.
Wtedy już nie wytrzymałam po raz kolejny.:
-To ja pukałam, jestem przy was. Czy wy mnie nie widzicie?! - Krzyczę na nie już zrozpaczona.
Matka dodała do córki: "kończ tę naukę i kładź się spać". Po czym wyszła.
Był to mój ostatni kontakt. W żadnym z nich nie udało mi się  nawiązać łączności, choć był jedyny moment, na który człowiek zareagował, a było to pukanie do okna, które usłyszała dziewczyna. Powróciłam do szpitala. Ciało moje leży na stole, lekarzy jest już mniej, nikt go już nie ruszał. Zaniepokojona tym zdarzeniem, bardzo zirytowana i spanikowana, próbowałam jeszcze wpłynąć na własne ciało. Jednak i ono nie dawało żadnej reakcji. Tak bardzo zapragnęłam połączyć się z nim - gdybym potrafiła to bym do niego weszła i połączyła się w jedność. Siedząc u boku ciała nastała chwila, w której zastanawiałam się nad tym, co będzie ze mną dalej, stawiałam sobie mnóstwo pytań:
-,Co się ze mną teraz stanie? Dlaczego ludzie na mnie nie reagują? Gdzie się znalazłam i co to ma wszystko znaczyć?
Niepewna swojego dalszego losu, całkowicie bezradna i bezsilna - bo takie uczucie w danym momencie mi towarzyszyło, zaczęłam rozmyślać: "to jakaś pułapka bez wyjścia, która bardzo boli”. Jest ona niczym duże akwarium, gdzie ściany zbudowane są z luster, przez które można podglądać zewnętrzną stronę, a z zewnętrznej strony nie widać tego, co znajduje się w środku. Ja jestem zamknięta w tym akwarium. Cóż z tego, że mogę widzieć wszystko i wszystkich, cóż z tego  mogę sobie latać, kiedy nie mogę uczynić nic, by wpływać na zdarzenia i być w kontakcie z tymi, co są po drugiej stronie,- przytoczonej lustrzanej ściany. Nie tylko jestem nie widzialna, ale także i nie słyszalna".
Stan ten przestawał być już zabawny. Wpadłam w czarną rozpacz o własną przyszłość. Nie potrafiłam ani ja, ani nikt poza mną, wyjaśnić mi, dlaczego tak jest. Nie nauczono tego w tamtej rzeczywistości nie przygotowywano nas na możliwość takich doświadczeń.- Nie wiem, co mam teraz ze sobą począć. - Czym ja zawiniłam, że muszę tu tkwić w tym dziwnym, nieznanym mi dotąd świecie, w którym nie ma odbiorcy i nie ma nadawcy i w którym nie można uczestniczyć jak normalny człowiek. Nawet nikogo podobnego do siebie tu nie spotkałam. Przez swoją bezradność i zwątpienie nie chciałam się już nigdzie ruszać.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

DUCHY NAS WIDZĄ

Nie ściągajcie duchów do swoich domów! -cz1