3 Śmierć kliniczna - spotkanie z duchem


   ŚMIERĆ KLINICZNA -        ROZDZIAŁ III
SPOTKANIE Z DUCHEM.

Czułam się jak dziecko opuszczające cudowne wakacje, powracające do szarej codzienności. W przeświadczeniu cały czas byłam żywym człowiekiem. Nie dopuszczałam nawet myśli, że jestem duchem. Trudno było na mnie wpłynąć, gdyż postrzegałam jak człowiek: posiadałam kształty własnego ciała, wzrok, słuch, reagowałam i myślałam, gdy tylko coś pojawiło się na mojej drodze. Tak było w chwili, gdy znalazłam się już niemal na wylocie tej krainy. Wtedy dostrzegłam obok siebie coś, co mogę naprawdę określić jako DUCH. Tego ducha będę nazywać Zjawą. Wyglądał on całkiem inaczej niż ja. Był większy ode mnie. Zbudowany z tej samej materii, co substancja, którą przenikałam do krainy. Był on szklisto-biały. Nie dostrzegałam w nim nic, co by przypominało człowieka. Nie miał nosa ani ust. Biła od niego delikatna światłość, niczym od Ducha Świętego. W pierwszym momencie bardzo się go przestraszyłam. Nigdy przedtem czegoś takiego nie widziałam. Najwyraźniej dostrzegł, czy też czuł, że boję się jego i przemówił do mnie:
  
-Nie obawiaj się mnie, jestem ci bliski. Nie czynię niczego złego. To, czego tam się nauczyłaś, czyń i teraz - przemówił telepatycznie
 - Jestem twoim opiekunem, pytaj mnie, a ja ci służyć będę radą.
Myślę sobie: "skąd ta Zjawa mnie zna, czy nie stosuje jakiegoś fortelu, by mnie gdzieś zwabić".
-Byłam przy tobie od początku. 
  Zrozumiałam, że odbiera moje myśli i poczułam się bezradna. Zrozumiałam też, że to Ona musiała być tym głosem. Forma zdania i głos, był ten sam, jaki towarzyszył mi w cudownej krainie. Teraz już przestałam się jej bać, ale nadal czułam przed nią respekt, bo w delikatny sposób zaznaczała mi, abym zmieniła decyzję i powróciła do rajskiej krainy.
-Możesz zmienić decyzję i zawrócić.
-Nie zawrócę, ja chcę malować - odpowiadam, również telepatycznie.
Mimo własnych odczuć, Zjawa próbuje wprawić mnie w zwątpienie i uświadomić mi, że już jestem, kim innym. Nie mówiła mi o śmierci jako miejsca, gdzie nie mam, dokąd wracać. Ona liczyła się z tym, że zmienię swoje postanowienie. Ale ja nie ubłaganie cały czas trwam przy swojej decyzji i cały czas zmierzam ku drodze powrotnej.
-Jesteś poza czasem i materią - mówi telepatycznie do mnie Zjawa.
-To nie prawda - krzyczałam jak małe rozhisteryzowane dziecko, jakbym rozumiała o czym ona do mnie mówi.
 Obie trwałyśmy obok siebie, ja patrzyłam jak za nami oddala się rajska kraina. Przez ten czas rozwinięty był temat, w którym Ona próbowała wpłynąć na moją histerię. Miała sprawić, bym sama doszła do wniosku, że już moje molekuły są inne i tak naprawdę jestem duchem. Mimo takiej potęgi nie przychodziło to jej łatwo, gdyż nie do końca jeszcze jej ufałam a ponad wszystko do powrotu nakłaniała mnie potrzeba namalowania świata, który urzekł mnie i chciałam to pokazać wszystkim ludziom. Myślę sobie, „ nie potrzebna jest dalsza "dyskusja", skoro opuściłam krainę i nikt mnie w niej nie zatrzymywał. Dlaczego więc teraz to czyni  Zjawa. Przecież. ja jestem człowiekiem i widzę swoją powłokę cielesną, myślę jak człowiek a moim pragnieniem i wolą jest podzielenie się z innymi tym doświadczeniem.
-Czy naprawdę chcesz tam pójść – zwraca się Zjawa.
-Tak, tak bardzo i nic już nie chcę - odpowiedziałam.
    Od tej pory nasza rozmowa przebiegała inaczej. Zjawa chciała, abym ja nabrała do niej zaufania. Nadszedł moment ciszy, ani Ona ani ja nie wydobyłyśmy z siebie słów. W tym czasie delikatnie zaczęłam się jej przyglądać. Robiłam to z dużą ostrożnością, gdyż czułam, że będzie z tego nie pocieszona. Czyniłam to w tym samym momencie, gdy z jednej strony umykał nam z oczu rajski świat a z drugiej strony na ciemnym tle kosmicznej próżni pojawia się znany mi już wizerunek z salą operacyjną, lecz tym razem bez żadnych kolorów, ale jako czarno-biały obraz. Właśnie w tym momencie odniosłam wrażenie, że Zjawa oczekuje ode mnie rozmowy i to ja miałam ją rozpocząć. Myślę do siebie: „Tylko, co ja mam mówić i o czym rozmawiać?”.
 W tej chwili znów poczułam, że tworzy się między nami bariera, gdyż nie potrafiłam spełnić jej oczekiwań. Nie miałam żadnego tematu do rozwinięcia. Nie miałam żadnych potrzeb a i ciekawość nie była tu na miejscu. Więc, o co pytać i o czym rozmawiać.
SPOWIEDŹ
Zjawa wyczuła moje zaniepokojenie i próżność, więc sama pobudziła temat, bo nagle przed moimi oczami pojawił się film przeszłości - film mojego życia. Bardzo szybko zrozumiałam, że muszę wyspowiadać się z tego. Przez moją świadomość przeleciał cień wstydu i nieśmiałości. Oczekiwałam najgorszego. Naprawdę przelękłam się. Czułam się jak uczennica wywołana do odpowiedzi. Miałam strasznie niemiłe uczcie. - Moje życie na taśmie?!
Film mojej przeszłości przemieszczał się bardzo szybko. Jednak i ja i Zjawa nadążałyśmy go odebrać. Film, który odbierałam w czasie tej spowiedzi, odtwarzany był na takiej samej zasadzie jak w kinie. Przed oczyma zobaczyłam ogromną taśmę - niczym taśma filmowa. Wszystko to było bezbarwne, jak negatyw. Każdy kadr zapisany na taśmie to jakaś scena życiowa. Kadry przewijały się z niesamowitą prędkością, mimo to, oko za nimi podążało bez najmniejszego trudu. Zatrzymywał się w momencie, gdy na dany fragment zareagowałam w szczególny sposób. Wówczas scena ta była omawiana a ja pouczana jak należało na sprawę tę patrzeć i rozwiązać. Dostrzegłam również, że krawędzie tego filmu były niewidoczne. Wyglądało to tak jakby na ich obrzeżach znajdowała się gęsta mgła, która przysłaniała, czy zamazywała te krawędzie, lub też krawędzie filmu były rozmyte i wtapiały się w otoczenie. W chwili, gdy zapis przeszłości pojawił się przed oczyma, myśli trysnęły się na zewnątrz. Nie było chwili, aby zastanawiać się nad sensem tego zapisu, bo musiałam podążać za umykającym kadrem. Obrazy przeszłości przewijały się przede mną w bardzo bliskiej odległości, jakby zostały powiększone, dla moich oczu w tej ciemnej próżni.
Oto przykłady z niewielu wybranych przeżyć, które zapisuję, by stanowiły wzór do zrozumienia sensu spowiedzi.
Film zatrzymał się na Komunii Świętej. Tu obudziło się we mnie poczucie grzechu, gdyż jako katoliczka dość rzadko chodziłam do kościoła:
-Ja się do Nieba nie nadaję, bo nie chodziłam do kościoła i nie uczestniczyłam we Mszach Świętych. Nie przystępowałam też do Komunii.
 -Film zatrzymał się na Komunii Świętej. Tu obudziło się we mnie poczucie grzechu, gdyż jako katoliczka dość rzadko chodziłam do kościoła:
-Ja się do Nieba nie nadaję, bo nie chodziłam do kościoła i nie uczestniczyłam we Mszach Świętych. Nie przystępowałam też do Komunii.
Na moją skruchę otrzymałam taką odpowiedź:
-Kościół to miejsce na ziemi, stworzone przez człowieka. Jeśli miłujesz Boga, módl się w potrzebie a znajdziesz go wszędzie; przy drodze, na kamieniu i innych miejscach.
Tę wypowiedź przyjęłam z wielką ulgą, zrozumiałam, że nie jestem potępiona, że moja wiara jest wolna i nie ogranicza się tylko do kościoła. Kamień spadł mi z serca. To było jedyne moje sumienie, które nie dawało mi spać spokojnie. Jakie to wspaniałe uczucie, że to, czego obawiałam się najbardziej nie stanowi niczego złego dla mojego sumienia. Ja tyle lat żyłam w przekonaniu, że noszę piętno grzechu. Teraz już przestałam się bać spowiedzi.
W dalszym filmie przeszłości widzę jak obojętna jestem na ludzi. Ich losy są mi obojętne. Ja się od nich oddalam - czego dowodzą poszczególne sceny z życia.
-Ja od dziecka przez ludzi doznawałam tylko cierpień. Ciągle otaczała mnie niesprawiedliwość - tłumaczę swoją postawę.
-Każdy człowiek urodził się po to by walczyć, chronić i wprowadzać światło do domu - rzekła.
Ta tak krótka odpowiedź otworzyła mi oczy na istotę życia. W reakcji na nią doznałam olśnienia, choć nie umiem wyjaśnić skąd  ono się pojawiło, bo to było spontaniczne. Zgodnie z prawem natury każda forma musi walczyć o przetrwanie. W tym procesie słaby ginie, a brak walki jest oznaką godzenia się z tym światem, który w danej chwili dominuje. Jeśli zło dominuje w moim środowisku, a ja nic nie robię to oznacza, że również jestem zła a winnym przypadku bezwartościowa. Przesłanie to obudziło we mnie wyższe wartości, dotychczas uśpione w głębi duszy, przez co stawałam się bezwartościowa. Znów zatrzymałam się na scenie, w której pojawił się spór z sąsiadem. Dawał on nam wszystkim lokatorom w kość.
-Nie potrafię radzić sobie z ludźmi, dla których alkohol jest jedyną wartością życia, przez takich jak on mam zszargane nerwy.
-,Czego nie jesteś w stanie pokonać to, to omiń a o resztę poproś- odpowiada Zjawa.
I znów olśnienie zabłysło w moim umyśle. Jakie to proste. Z takimi ludźmi każdy spór rodzi "ogień" i zło się z niego wyzwała. Każde tak wyzwolone zło niszczy i uderza -daremny trud. W tych przypadkach należy ustępować, by nie "zaprószyć ognia". Spowiedź, której tak się obawiałam stała się jeszcze jedną lekcją na życie.. Nie umknęły mojej uwadze mądre powiedzenia Zjawy, bo wywarły na mnie bardzo silne wrażenia. Spowiedź to lekcja samokrytyki, to lekcja prawidłowego odbierania prostych recept na złożone przypadki życia. To nic innego jak rozsądne myślenie. W czasie całej tej spowiedzi Zjawa bardzo dokładnie przyglądała się moim przemyśleniom i dokładnie wiedziała, czy pojmuję właściwie ,czy też niewłaściwie. Ona oczekiwała, iż będę się samokrytycznie oceniać i zdam sobie sprawę z tego, czy gdzieś zawiniłam, czy też nie zawiniłam. Nikomu nie uda się Zjawy oszukać, bo jak wcześniej zaznaczałam ona potrafiła wnikać w moje myśli i dokładnie wiedziała co chcę ukryć, czy też zmyślać. Ona jest jak rentgen, jak cząstka mojego umysłu i nic przed nią nie da się ukryć. Po swojej spowiedzi dopiero zrozumiałam jak bardzo mnie miłowała i dbała o moją uczciwość, wrażliwość i dobroć. Jej dobroć, rozsądek i przyjazny stosunek do mnie, ośmielił mnie całkowicie. Czułam się wyzwolona, lekka i równa Zjawie. Moja spowiedź nie miała niczego wspólnego z tą spowiedzią, o której tyle mówiono w kościele. Dzięki mojej spowiedzi nabrałam już pełnego zaufania do Zjawy i oddałam się jej pieczy. Teraz dopiero poczułam, że jest mi ojcem, matką i przyjacielem. Teraz dopiero stałam się na tyle odważna, by z nią współpracować. Teraz dopiero dopatrzyłam się jak bardzo jest szlachetna i dobrotliwa. Teraz też poczułam, że między nią a mną utworzyła się więź, której nie da się opisać, bo jest to rodzaj miłości takiej, jaką oddajemy się Bogu.
Poza nami nagle wszystko zaczyna zmieniać się w przyspieszonym tempie.  Kraina była już na tyle daleko, że dostrzegłam całą nić tęczy, która niczym droga wiodła od Raju do nas. Ja i Zjawa wstępowałyśmy w jakąś niebieską materię - przestrzeń. Im bardziej się oddalałyśmy tym przestrzeń ta była bardziej granatowa. Następnie pojawiła się fioletowa i też ciemniała aż nabrała koloru czarnego. Przed nami jeszcze było widać zmniejszony obraz sali operacyjnej i jasny punkt po krainie. Teraz wyglądało to tak, jakby owe rzeczy istniały zawieszone w próżni i wyglądały jak hologram. W trakcie tych zawrotnych zmian jeszcze kilka razy zasugerowała mi, że mogę zmienić decyzję i wycofać się z obranego przez siebie powrotu. Czyniła to do chwili, gdy kraina wraz z tęczą całkowicie, zniknęły nam z pola widzenia. Później już przestała o tym wspominać. Był to czas, gdy nawiązała się luźna rozmowa o mnie i moich potrzebach duchowych. Rozmowa ta poprowadziła nas do punktu wyjścia, gdzie przypomniałam sobie jak trudno mi było nawiązać kontakt z ludźmi zaraz po tym jak znalazłam się na sali operacyjnej. W tym momencie zaczęłam sobie zdawać sprawę z tego, że ja istnieję poza materią. Ja jestem duchem i nie posiadam ciała. Myślę do siebie "Zjawa miała rację wprawdzie niczego mi nie brakuje z człowieka, to jednak człowiek nie lata. Ja mogę swobodnie przemieszczać się, gdzie tylko ze chcę. Widzę to, czego inni dostrzec nie mogą. Ja również tego dotąd nigdy nie widziałam".


W samym opisie ze spowiedzi podałam przykłady, które z powodu ogólnie przyjętych zasad postępowania, a także z powodu przeszkód nie do pokonania są powszechnie spotykane w życiu. Jednak każdy w inny sposób reaguje i postępuje a to niesie za sobą inne skutki. Dla mnie samej były to wskazówki jak należy postępować i na co zwracać uwagę, by mieć czyste serce i spełniać się na drodze swojego losu. Teraz już nie bałam się ze zjawą rozmawiać. Czułam się na tyle swobodnie, że postanowiłam zadawać jej pytania.
-Czy mogę zadawać pytania?
-Pytaj a ja ci odpowiem.
Wszystkie rozmowy odbywały się telepatycznie, czyli drogą wymiany myśli. Czułam, że psychicznie jestem jej równa, jednak cały czas pamiętałam o tym, że jest ją stać na więcej i ma nade mną przewagę intelektualną i duchową. Ma to, czego ja nie miałam. Miała pełną swobodę i wgląd w każde moje wewnętrzne przemyślenia -była jak rentgen, który mnie na przestrzał potrafił prześwietlić. Zdumiona byłam tym, że nie mogłam przed nią ukryć, rozważań, wątpliwości, czy też obaw - ona o wszystkim wiedziała i niezwłocznie reagowała. Kiedy moje rozważania szły w złym kierunku, zaraz wchodziła w temat i dawała do zrozumienia, że to widzi i odbiera. Nic nie dało się przed nią ukryć.
-Jak to jest, że w życiu nie wszyscy są szczęśliwi? - Pytam.
-Ucz się dla siebie a żyj dla innych, lecz nie czyń tego na odwrót, a wtedy będziesz szczęśliwa w całym istnieniu (za życia jak i po śmierci).
I znów nagłe olśnienie. Wydawało mi się, że to, co zabłysło w mojej głowie, leżało (gdzieś na jej dnie) przywalone zbytecznymi pojęciami. Szybko zrozumiałam, że nasze pojęcie szczęścia wyrażamy przez pieniądz - ale nie jest tym, o które chodzi Bogu. Szczęście usłane pieniędzmi nie jest lekarstwem na życie. Szczęście to zdolność brania z wiedzy tyle ile jest się w stanie ogarnąć i korzystać. Tu chodzi o szczęście, w którym zawarta jest ta mądrość: Wtedy już nie miałam najmniejszej wątpliwości, zrozumiałam jak daleką drogę sobie obrałam by osiągnąć własne szczęście. Zaraz po tym przyszła mi na myśl tragedia związana z II wojną światową, więc zapytałam się:
-Jak został osądzony Adolf Hitler?
Na odpowiedź czekałam dość długo,- przez to kłopotliwe pytanie zrobiło mi się głupio. Jednak odpowiedź otrzymałam. Uznałam, że chyba musiała sięgnąć po informacje do historii ziemi, ale ku swojemu zaskoczeniu odpowiedź brzmiała:
-Został osądzony jako nauczyciel.
Nie takiej odpowiedzi spodziewałam się. Mimo to w mojej głowie ponownie olśnienie otworzyło mi oczy. Pojęłam jak ważne jest uznawanie kogoś za nauczyciela. Pojęłam też, że taka forma oceny ma wyższą cenę przed sądem ostatecznym i nie nam jednostkom o tym wiedzieć. Nie mniej jednak świadomość tego, że nie powinnam interesować się kimś, lecz sobą, uprzytomniła mi, że ja też jestem nauczycielem dla własnych dzieci. Powinnam zajrzeć w swoje wnętrze, by przemyśleć, jaka jest moja rola jako matki i  nauczyciela za razem. To pytanie, choć trochę uderzyło we mnie,przywróciło mi pamięć o tym, że nie jestem sama, ale mam męża i dzieci. Dziś już wiem, że choć dzieci są moje, to tak naprawdę do mnie nie należą - bo to są dzieci Boga. Na szczęście  moje dzieci były jaszcze małe i jeśli popełniłam błędy, to już na pewno ich nie popełnię.

Komentarze

Bardzo dziekuje - wspaniale lekcje-przemyslenia dla nas wszystkich.

Popularne posty z tego bloga

DUCHY NAS WIDZĄ

Nie ściągajcie duchów do swoich domów! -cz1